sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 2

Mimo tego, że Justin lekko ukoił mój ból to nic nie trwa wiecznie. Nie mogłam oczekiwać od niego nie wiadomo czego, jednak mimo wszystko to był niemal mi obcy mężczyzna.
Obudziłam się nie w humorze. W lusterku mogłoby się zdawać, że to zupełnie inna kobieta, ja sama nie dowierzałam, że to ja. Taka blada, napuchnięta i worki pod oczami. To pewnie od płakania. Nie zmrużyłam w nocy oka. Wzięła się za porządki w swoim telefonie. Usunęłam dosłownie wszystkie nasze wspólne zdjęcia, moje i Liama. Co do jednego sms’a, każde połączenie i wszystko co tylko przypominało mi o nim. Starałam się uświadomić samej sobie, że to koniec. Jednak w głębi serca nadal go kochałam. Prawdę mówiąc byłabym w stanie mu to wybaczyć, najważniejsze było to by do mnie wrócił. Liam to moja wielka miłość od początku studiów, gdy tylko zaczęliśmy się spotykać byłam jak w niebo wzięta. Te wszystkie wspólne wycieczki, te noce spędzone razem, każdy moment z Liamem to był jak fragment pięknej baśni.  Stop ! Nie mogłam dopuszczać do siebie takich myśli.
To już koniec! Daphne, to koniec ! - próbowałam za wszelką cenę to sobie wpoić. Jednakże to wcale nie było takie proste.
Usiadłam na brzegu wanny i rozpłakałam się. Wysmarkiwałam nos w chusteczki, których po chwili zaczęło mi brakować. Podniosłam się by wyciągnąć z górnej szafki kolejną paczkę. Jednak zamiast na chusteczki natchnęłam się paczkę żyletek na zmianę. Podniosłam głowę i spojrzałam w lustro.
- I tak nie mam już po co żyć. – powiedziałam do swojego odbicia i wysunęłam z opakowania jedną żyletkę. Westchnęłam głęboko i zamoczyłam rękę pod lodowatą wodą. Przyłożyłam żyletkę do nadgarstka i głośno oddychając już chciałam jednym szybkim ruchem zadać sama sobie rany gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, który wybudził mnie z tego dziwnego transu. Szybko rzuciłam żyletkę w kąt łazienki, zabrałam włosy w luźny kok i pobiegłam otworzyć. Przed drzwiami stał Justin, uśmiechnięty i zadowolony. Przetarłam oczy, ale nie udało mi się ukryć przed nim, że płakałam.
- Cześć Daphne ! Zostawiłaś coś wczoraj w moim samochodzie. – uśmiechnął się podając mi torebkę. Nawet nie zauważyłam, że jej nie ma. Wzięła od niego torbę i powiesiłam na wieszaku, następnie dałam krok za drzwi i rozejrzałam się, nigdzie nie widziałam auta Justina :
- Jesteś pieszo ? – zdziwiłam się strasznie. Nowy York to nie jest małe miasto, co prawda mieszkałam w małej, spokojnej dzielnica, ale to nie zmienia faktu, że żyjemy w Nowym Yorku.
- Tak, mieszkam nie daleko. – wskazał podajże czwarty budynek za moimi sąsiadami po drugiej stronie ulicy. Fakt, że ktoś tak dla mnie dobry mieszka tak blisko był zadowalający, ale i jednocześnie frustrujący. Bo jakim cudem wpadliśmy na siebie w mieście, a teraz jeszcze się okazuje, że mieszkamy na tej samej ulicy ? To mnie zastanawiało, ale pomyślałam, że to tylko głupi fart.
- Zapraszam na kawę, może uda mi się ci zrekompensować. – zaprosiłam chłopaka do środka.
Justin uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi.
- Rozgość się, ja zaraz wracam. – wbiegłam do łazienki. To była trochę krępująca sytuacja. Justin zastał mnie w samym szlafroku, nie uczesaną i nie umalowaną, jednym słowem tak jak wstałam tak wyglądałam.  Postarałam się naszykować w błyskawicznym tempie. Wychodzą z łazienki zauważyłam, że Justin przygląda się fotografią wiszącym na ścianie w salonie.
- To zdjęcia rodzinne. – uśmiechnęła się podchodząc do niego.
- Wiem. – oznajmił bez zastanowienie Justin.
Od razu przerzuciłam na niego wzrok – Skąd ?
Chłopak zrobił nieco zakłopotaną minę. – Domyśliłem się. – przymrużył lekko oczy.
Wydało mi się to bardzo prawdopodobne, bo przecież kto wiesza w domu zdjęcia obcych ludzi ?
- Już po śniadaniu ? – zapytałam, bo był wczesny ranek i ja sama jeszcze nic nie jadłam.

- Jeszcze nie. Znalazłem w aucie twoją torebkę i od razu ci ją przyniosłem – uśmiechnął się.
- To w takim razie jak już jesteś to zjesz u mnie ! – uśmiechnęła się i wyciągnęła z lodówki rzeczy potrzebne do przygotowania śniadania.
Siedzieliśmy przy stole, jedliśmy i popijaliśmy kawę. Justin nie odezwał się ani słowem. Może stosował zasadę „Przy jedzeniu się nie gada” ? Tego nie wiem.
Jednak ja musiałam przerwać tę ciszę – Skąd wiedziałeś, że to moja torebka ? – wiem, to było nieco dziwne pytanie, ale pierwsze i jedyne jakie wpadło mi do głowy.
Justin odstawił talerz na bok i spojrzał na mnie zdziwiony – Jak to skąd ? Nikogo innego wczoraj nie wiozłem.
- No, a nie masz, no wiesz. – zawahałam się.
Justin zmarszczył brwi – Czego ?
- Nie masz … dziewczyny ? – ledwo mi to przeszło przez gardło.
Justin westchnął głęboko i zaczął dziwnie szybko mrugać.
- Przepraszam, nie powinnam była pytać. – podniosłam swój i jego talerz zanosząc je do zmywarki.
- To nic. – powiedział wyjątkowo spokojnie. – Nie, nie mam dziewczyny. – oznajmił i wyszedł do ubikacji. Wracając trzymał  ręku żyletkę, którą wcześniej rzuciłam na podłogę.
- Co to jest ?! – krzyknął, na co gwałtownie się odwróciłam w jego stronę. Spojrzałam na bladą twarz Justina, a następnie na to co trzymał w dłoni. Przełknęła ślinę składając ręce. Justin podszedł do mnie i chwycił moją rękę. Spojrzał na nadgarstek, na którym nie było ani jednego śladu.
- Wiem, że nie powinienem Ci mówić co wolno, a czego nie wolno, ale … - zatrzymał się na chwilę i wyrzucił żyletkę do kosza - … Tego nie powinnaś robić !
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Poczułam się wtedy jak małe dziecko, które odwaliło jakiś numer i wszyscy na nie krzyczą. Ale należało mi się.
Podeszłam ciut bliżej chłopaka i odgarnęła na bok kosmyk włosów opadający mu na czoło.
- Jak to jest, że pojawiasz się gdy kogoś potrzebuję i znikasz gdy już jestem zadowolona ? – zapytałam patrząc w jego brązowe oczy, które sprawiały wrażenie niekończącej się głębi.
Justin zaśmiał się cicho – Wyczucie !
Spojrzałam przelotnie na zegarek, który wskazywał godzinę 12. Odepchnęła od siebie Justina :
- Ale ten czas pędzi ! Zaraz się spóźnię na zajęcia ! – wybiegłam z kuchni i zaczęła pakować potrzebne mi książki do toby.
- Spokojnie ! Podwiozę cię. – skinął głową Justin i wyszedł po swój samochód. Już po chwili słyszałam dźwięk silnika. Wybiegłam  na zewnątrz i wsiadłam so auta :
- Znowu mnie ratujesz ! – uśmiechnęłam się. – Teraz to już chyba nie dam rady ci się odwdzięczyć.
- Bądź ! To wystarczy. – Justin odwzajemnił mój uśmiech i dodał gaz do dech. Z piskiem opon wyjechaliśmy z mojego podwórka.



1 komentarz: