sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 3

- Już myślałam, że nie zdążysz. – szeptała do mnie Roxy na pierwszych zajęciach.
- Ja zawsze jestem. – usiadłam wygodnie na swoim miejscu i starałam się skupić na tym co mówił profesor.
Studiowałam prawo co było naprawdę trudnym kierunkiem. W stu procentach wolałabym studiować fotografię. Zawsze chciałam być fotografem, ale sprawy potoczyły się w trochę innym kierunku.  Ogólnie to prawo było wyborem moich rodziców, a nie moim. No, ale córeczka tatusia nigdy mu nie odmawiała. Głupia ja ! Jednak nie mogłam narzekać na tą uczelnię. Była idealnie urządzona, znajdowało się tam wszystko co mogłoby się przydać  młodemu adwokatowi. I oczywiście towarzystwo – bardzo wymowne i wykształcone. Początkowo bałam się, że nie dam rady, ale wszystko jest możliwe.
Jak każdego dnia, w którym odbywały się zajęcia po ich skończeniu wyszłyśmy z Roxy na miasto do baru coś zjeść. Jestem wegetarianką, więc nie mogłam sobie na zbyt wiele pozwolić, ale za to Roxy zajadała za nas obie. Ha, ha ! Dziwne, ona jest chuda jak patyczek.
- Daphne, opowiadaj jak było na rocznicy z Liamem. – och ta kochana Roxy czasami powinna ugryźć się w język, no ale cóż nie miała o niczym pojęcia.
Odwróciłam głowę w stronę okna udając całkiem nieobecną.
- Hallo, tu ziemia. – wymachiwała rękoma przed moimi oczami.
- Ja i Liam to przeszłość. – obniżyłam głos by nie było słuchać jak bardzo jest mi żal.
- Ale jeszcze kilka dni temu …
- Przeszłość ! Nic nie jest wieczne. – niegrzecznie przerwałam, a na dodatek nawrzeszczałam na Roxy, która nie chciała źle. Była moją najlepszą przyjaciółką, więc przejmowała się moim życiem tak jak i ja jej.
- Może wyskoczymy wieczorem do klubu ? Tak na złagodzenie bólu. – uśmiechnęła się Roxy unosząc delikatnie moją twarz do góry.
- Okej, to widzimy się wieczorem. – odeszłam od stolika i wyszłam z baru udając się w kierunku stacji metra, którą dostawała się do domu.
Ledwie zdążyłam odłożyć torbę na miejsca, ja już ktoś dzwonił do moich drzwi. Przewróciłam oczami i poszłam leniwie otworzyć. Przez obiektyw zobaczyłam Justina. Znowu czegoś zapomniałam ? – to było mało prawdopodobne, ale jednak wszystko możliwe.
- Masz plany na wieczór ? – bez najmniejszego „cześć” Justin wyskoczył z takim pomysłem.
Jestem szczera do bólu, więc czemu miałabym owijać w bawełnę. – Tak, mam.
- Daphne proszę nie wychodź. – prosił składając ręce.
Wydało mi się to śmieszne. Nie miałam dziesięciu lat i czasami chciałam się zabawić. A on próbował mnie zatrzymać.
- Chyba żartujesz ! – roześmiałam się.
Justin niespodziewanie zbliżył się do mnie zamykając drzwi od mieszkania i przechodząc do dalszej części domu. Co to kurde było ? On myślał, że mnie powstrzyma – śmieszne.
- Przepraszam Cię bardzo co ty robisz ? – mój głos zabrzmiał nieco oschle i nieprzyjemnie, ale to zachowanie było żałosne.
- Nie idź. Odwołaj to, przecież nic się nie stanie jak raz nie pójdziesz na zabawę – próbował powstrzymać mnie przed wyjściem, co w końcu mu się udało. Nie chciałam się z nim kłócić, więc co mi zależało. To tylko jedno wyjście. Od razu powiadomiłam Roxy, która nie była zadowolona z mojej decyzji. O ile się nie mylę to wtedy pierwszy raz ją okłamałam mówiąc, że coś bardzo ważnego mi wypadło.
- Więc, słucham propozycji. – skoro już zostałam „uziemiona” to chociaż żeby nie wyszło, że będziemy siedzieć i patrzeć w sufit.
Justin wzruszył ramionami. Wyglądał na to, że nie ma pojęcia jak spędzić ten wieczór.
- Czyli chciałeś mnie zatrzymać, żebym się ponudziła ? – położyłam ręce na biodrach.
- Nie, siadaj, ja coś przygotuję. – zachowywał się dziwnie, ale podobało mi się to. Bez wahania wszedł do kuchni, a ja miałam definitywny zakaz zaglądania tam. Siedziałam na kanapie czekając jak na nic. Zerkałam na zegarek, którego wskazówki stały w miejscy. Oparłam głowę o poduszkę i czekałam dalej. Nawet nie wiem, w którym momencie, ale zasnęłam. Gdy się obudziłam było już całkiem ciemno. Minęła dobra godzina, odwróciłam się w stronę wejścia do kuchni. Justin stał oparty o ścianę i patrzyła na mnie :
- Obudziłaś się królewno, to zapraszam. – dygnął delikatnie zapraszając mnie do kuchni.
Wstałam i wolno zbliżając się do Justina zerkałam na światło dobiegające z kuchennego stołu. Podchodząc bliżej zobaczyłam coś pięknego. Spojrzałam na Justina, który totalnie mnie oczarował. Przygotował piękne potrawy, świece i cudowną zastawę.
- To dla mnie ? – zaparło mi dech. Przez te dwadzieścia lat mojego życia nie dostałam czegoś takiego.
- A myślisz, że dla kogo ? – uśmiechnął się Justin odsuwając krzesło i prosząc mnie bym usiadła.
To co leżało na talerzach to nie jedzenie, to było dzieło sztuki. Aż szkoda było jeść, ale odważyłam się i … smak przewyższał moje oczekiwania.
- Jejku, świetnie gotujesz jak na faceta. – zachichotałam.
- Nie zachwalajmy tak tego. To tylko kolacja, nie wystawa, którą się ogląda.
Nie mogłam nadal w to uwierzyć. Kto wie, czy na imprezie z Roxy czułabym się tak samo dobrze. Towarzystwo Justina było jak towarzystwo bardzo bliskiej osoby.
Po skończonej kolacji, najedzeni do syta usialiśmy na kanapie.
- Przeczuwam, że chyba się z tobą zaprzyjaźnię. – oparłam głowę o jego bark i uśmiechnęłam się.
- To mamy podobne odczucia. – skomentował.
Włączyłam telewizor. Skakałam z kanału na kanał, ale jak zawsze nie mogłam się zdecydować. W pewnym momencie trafiłam na wiadomości.
- ‘W najbardziej bardziej obleganym klubie dyskotekowym dzisiejszego wieczoru pojawił się człowiek psychiczny. Miał ze sobą broń i strzelając gdzie podpadnie zranił wielu uczestników zabawy …’ – no to co usłyszałam nogi zrobiły mi się jak z waty. Przecież ja mogłam tam być ! To byłby koniec. Spojrzałam przestraszona na Justina, który przyjął tą informację bardzo spokojnie. Wtedy coś wpadło mi do głowy :
- Uchroniłeś mnie przed tym zatrzymując mnie w domu. Jak ty to … ? – byłam na maksa zdziwiona.
Justin spojrzał na mnie z zakłopotanym wyrazem twarzy. Przełknął ślinę i nic nie powiedział.
Sięgnęłam po pilota, by wyłączyć telewizor jak najszybciej.
- Dobra, nie ważne. Nie poszłam, nic się nie stało, ja nie narzekam. – zachichotałam.
- To ja tym bardziej nie. – Justin przeczesałam moje włosy i wpatrywał się w moje oczy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz